? III/IV 2019
No outside food, no durian
Jeszcze tydzień przed podróżą do Indonezji miałem tylko bilet lotniczy do Dżakarty i nic poza tym. Mimo że w Azji byłem już dobre kilkadziesiąt razy, pierwszy raz leciałem do kraju innego niż Chiny. Dzień przed wylotem dowiedziałem się z mediów, że Papuę, jedną z indonezyjskich prowincji, nawiedziły powodzie, które pochłonęły co najmniej 50 ofiar. Prognoza na nadchodzące dni nie była zbyt optymistyczna ale czyż nie najważniejsza jest pogoda… ducha?
Poleciałem więc z Berlina przez Singapur. Lot trwał 11 godzin i 40 minut i do najkrótszych nie należał.
Linie lotnicze Scoot nie były mi znane, ale na szczęście udało się tyle samo razy wylądować, co wystartować. Jeżeli dobrze pamiętam, to drugi raz przeleciałem długą, międzykontynentalną trasę tanimi liniami, u których napoje i posiłki na pokładzie były płatne. Lepiej gdy są w cenie, ja tak wolę. Jadłem mimo napisu No Outside Food Allowed. Los mnie po raz kolejny łaskawie potraktował, bo podczas lotu miałem dla siebie trzy miejsca, mogłem się więc położyć, lucky me! Osobiście wolałbym nie przy toaletach, ale darowanemu koniowi…
Na lotnisku w Dżakarcie wypłaciłem pieniążki z bankomatu, co najprawdopodobniej do najkorzystniejszych rozwiązań nie należało. Wziąłem od razu dwa i pół miliona, na tłusto. Od razu też zaopatrzyłem się w kartę SIM. Wsiadłem do taksówki i pierwszy raz się zdziwiłem: ruch lewostronny, a to ci numer!
Na obiad zjadłem ramen i makaron z krewetkami w centrum handlowym, do którego pokierowano mnie z hotelu. Jedzenie nie zachwyciło niczym poza wyglądem, były to chyba gotowce, do tego piekielnie ostre, mimo że poprosiłem o level drugi w czterostopniowej skali.
Jeszcze jako ciekawostkę powiem, że w hotelu panował zakaz wprowadzania psów i palenia oraz – co już bardziej mnie zdziwiło – zakaz jedzenia duriana. Nie spotkałem się z tym wcześniej.
Porażka biegowa
Jako że nie udało się zjeść nic wybitnego na pierwszy posiłek w Indonezji, drugi musiał mi zrekompensować straty moralne i kulinarne. Internet pokazywał, że 17 metrów od hotelu znajduje się wysoko oceniana restauracja Kedai Sirih Merah. Tam właśnie poszedłem i była to dobra decyzja. Panierowane tofu, ciasto z krewetkami, sałatka z kawałkami kokosa i ryba z sosem chili tak dobrym, że miny, jakie robiłem przy jego próbowaniu, mogły być odbierane dwuznacznie.
Wracając, słyszałem nawoływanie imama – wzywał współwyznawców do meczetu.
Poranny bieg był bardzo poranny, z hotelu wyszedłem 25 minut przed wschodem słońca. Takie są uroki zmiany stref czasowych. Miejsce na piątkę wybrałem już wcześniej, był to plac Merdeka. Plac, o którym w Wikipedii wyczytałem, że należy do największych placów na świecie i jest pięć razy większy od placu Tiananmen w Pekinie, a na jego środku stoi wielka iglica Monas.
Muszę się przyznać do… porażki. Po raz pierwszy nie dałem rady przebiec całej piątki! Ostatni kilometr przeszedłem, ale naprawdę nie miałem siły, ciemno robiło mi się przed oczami – koniec świata. Nie wiem, czy to z winy jet lagu, czy tego, że dzień wcześniej mało zjadłem, czy może upału, ale poległem.
Kota Tua, czyli Stare Miasto, stanowi jedną z większych atrakcji turystycznych. Jak się okazało, sam byłem tam atrakcją, bo zaczepiano mnie i robiono sobie ze mną zdjęcia. Zdarzały mi się już takie sytuacje w Azji. Nie wiem, jakbym zareagował, gdyby coś takiego przydarzyło mi się na przykład w Berlinie, prawdopodobnie zakończyłoby się to kozetką.
Kolorytu miejscu dodawały jaskrawe rowery, które można było wypożyczać. Świetnie kontrastowały z wszechogarniającą bielą i szarością.
Po zwiedzaniu Starego Miasta uraczyłem się świeżym sokiem prosto z kokosa. Potem wstąpiłem do Keukenhof Bistro na panierowane kalmary i ryż z owocami morza. Wszystko pięknie podane, świeżutkie i bardzo smaczne.
Shopping w Grand Indonesia
Jeden z wieczorów postanowiłem spędzić w centrum handlowym Grand Indonesia. Zawiozła mnie tam ryksza, samochodzik, motorek – jakby tego nie nazwać, pewne jest, że cokolwiek by w to uderzyło, zabrałoby na tamten świat mnie i cały wór marzeń, jaki ze sobą taszczę.
W ruchu drogowym panowała dziczyzna, nie wiem, czy nie największa, z jaką miałem do tej pory do czynienia. Odsyłam do zmontowanego przeze mnie filmiku, który mam nadzieję chociaż w małym stopniu oddaje specyfikę tamtejszego zamieszania ulicznego.
Dżakarta znajduje się w czołówce najbardziej zakorkowanych miast świata, widać to na każdym kroku. W centrum handlowym pożywiłem się w tajskiej restauracji i skorzystałem z dobrodziejstw refleksologii. Oczywiście mały shopping też się odbył.
Nasłuchałem się trochę o kobietach w południowo-wschodniej Azji, więc każda uśmiechająca się piękność zalatuje mi ladyboykiem :-/ Postanowiłem nie zagłębiać się bardziej w temat.
Po Dżakarcie najszybciej porusza się skuterem. Można skorzystać z aplikacji Grab lub Go-Jek i za ich pośrednictwem zamówić kurs.
Już wcześniej zaplanowałem, że jednego wieczora wstąpię na chwilę do restauracji na dachu hotelu, w którym spałem. Rooftop na 11. piętrze, z grającym na żywo zespołem, wspaniałym widokiem i kameralną atmosferą miał swój urok. Bardzo dobrze prowadziłem się dietetycznie podczas pobytu w Dżakarcie, więc nie stała się tragedia, gdy raz skundliłem się smażoną rybką z frytkami.
Meczet na blisko ćwierć miliona wiernych
W dzień wylotu na Bali dowiedziałem się, że lot przesunięto o kilka godzin, postanowiłem więc odwiedzić meczet. Nie byle jaki meczet. Istiqlal, inaczej Meczet Niepodległości, to największa tego typu budowla w południowo-wschodniej Azji i trzeci największy meczet sunnicki na świecie. W tej położonej przy placu Merdeka świątyń islamu może modlić się jednorazowo nawet 200 tysięcy wiernych. Dowiedziałem się, że w islamie jest pięć stałych godzin, o których rozpoczynają się modlitwy. Świątynia pozostaje otwarta dla turystów, jednak na dywan, gdzie modlą się wierni, wchodzić mogą jedynie muzułmanie. Tuż obok meczetu znajduje się katedra, która użycza parkingu muzułmanom na czas modlitw. Fantastyczna sprawa.
Niedaleko leży plac Merdeka, na którym doznałem porażki biegowej. Na nim stoi Monas, monument narodowy o wysokości 132 metrów, który można podziwiać z dołu, a z którego u góry można podziwiać panoramę Dżakarty. Tam również odczułem namiastkę celebryckiego życia, byłem zaczepiany i robiono ze mną zdjęcia. Monument otaczają imponujące rzeźby przedstawiające ludzi, zwierzęta, samoloty i budynki. W rolę historyka wcielać się nie chcę i nie będę, ale podejrzewam, że motywy te mają powiązanie z historią i kulturą Indonezji. Jak myślisz, Watsonie?
Zostało jeszcze troszeczkę czasu do lotu, więc postanowiłem odwiedzić rooftop , tym razem nie ze względu na smażone kartofle, lecz na basen.
Taksówkarz kombinator
Wracając z Bali, na jeszcze jedną noc zawitałem do Dżakarty. Z lotniska do hotelu wiózł mnie taksówkarz kombinator. W nawigacji w telefonie sprawdziłem, że jedzie naokoło, pokazałem mu to, coś tam pogestykulował i pojechał dobrą drogą. Z rozmów z miejscowymi wiem, że najpewniejszą korporacją taksówkarską jest Blue Bird.
Kręcąc się po mieście, miałem okazję napić się niebieskiej pepsi, robionej chyba ze smerfów. Napiłem się również kawy na ulicy, kosztowała 80 groszy, była słodzona. Była również jedyną „potrawą”, jaką odważyłem się spożyć nieszczepiony na ulicach Dżakarty, choć jestem miłośnikiem street foodu, szczególnie w Azji. Dwie rzeczy o tym zadecydowały: brud widoczny na ulicach, który nie zaostrzał apetytu, oraz mało apetyczne dania – nic mnie nie urzekło na tyle, żeby się skusić. Chiny pod względem ulicznego jedzenia są dużo ciekawsze, mimo że i tam Sanepid miałby krwawe żniwa. Nad ulicami i budynkami unoszą się plątaniny kabli, co potęguje wrażenie ogólnego nieładu. Podczas spacerów po Dżakarcie w oczy rzuca się ogrom śmieci – do najczystszych miejsc na ziemi to miasto nie należy, pałętają się karaluszki, momentami unosi się smrodzik. W mieście widoczna jest bieda, nie skupiałem się na każdym jej przejawie, ale też ciężko było przechodzić obojętnie. Balijczyk, z którym rozmawiałem na ten temat, powiedział, że to miasto, w którym dla ludzi wciąż wartość ma 1 cent. To stwierdzenie było dosyć wymowne.
Mimo że znajdowałem się w muzułmańskim kraju, ani razu nie czułem się zagrożony, a ludzie byli bardzo przyjaźnie nastawieni. Kontrole bezpieczeństwa w hotelach i supermarketach jednak mogą nieco to poczucie bezpieczeństwa zachwiać.
Nocowałem w hotelu Borobudur, w którym znajduje się najlepsza włoska restauracja w Dżakarcie. Bruschettę zjadłem tak zachłannie, że nie zdążyłem nawet pomyśleć o zrobieniu zdjęcia, za pizzę już obfotografowałem. Po kilku tygodniach w Azji zapotrzebowanie na europejskie potrawy miałem nieco wyższe niż zwykle, pewnie dlatego bardzo mi smakowały.
Polska i Indonezja mają podobne flagi i na tym podobieństwa się kończą. Dżakarta do najbardziej atrakcyjnych miejsc dla turystów nie należy. Bardzo rzadko takowych widywałem. Na Bali się dziwili, że miałem w planie odwiedzić stolicę, byli przekonani, że w interesach tam lecę. Ja się jednak cieszę, że odwiedziłem Dżakartę i miałem okazję jak bardzo różni się od Bali. Z rozmów wiem, że taka właśnie jest Indonezja, bardzo zróżnicowana i pełna kontrastów. Java, Sumatra, Komodo to największe z jak podają źródła osiemnastu tysięcy indonezyjskich wysp. Być może jeszcze kiedyś zawitam w tamte rejony, kto wie…
Miło poczytać…. ?
Dziękuję. Po to między innymi piszę, żeby komuś było miło poczytać 😉