? IX 2018
Amerykańskie auta i fastfood
Do Indianapolis dostałem się wypożyczonym w Chicago autem. Dodatkowy smaczek pobytom w USA daje możliwość jazdy perełkami amerykańskiej myśli motoryzacyjnej, zazwyczaj są to Mustangi, Dodge i Lincolny. Raz tylko zmuszony byłem jeździć Volvo i do tej pory nie odzywam się do pani z wypożyczalni aut w Nowym Orleanie…
Tym razem wybór padł na Chryslera. Oczywiście nie obyło się bez perypetii. Po przylocie nie chcieli mi wydać auta, mimo że było opłacone, okazało się bowiem, że moje prawo jazdy jest nieczyste. Nazajutrz udało się rozwiązać kwestię niepopłaconych mandatów za parkowanie sprzed dwóch lat z Miami. Niech to będzie dla Was wszystkich przestrogą!
Po drodze zatrzymałem się przy Wendy’s, jednej z bardziej popularnych sieciówek fastfoodowych. Pan zapytany o coś bez mięsa zrobił wielkie oczy. Myślę, że niezjedzenie Beconatora albo syna Beconatora będzie jedną z rzeczy, z którą trudno będzie mi się pogodzić. Ostatecznie stanęło na cheese fries, a więc zapotrzebowanie na tak zwany paździerz zostało częściowo zaspokojone.
Pierwszy w Indianapolis posiłek zjadłem w Livery, restauracji z południowoamerykańską kuchnią, w której na przystawkę zamówiłem kukurydzę poleconą przez siedzącego obok lokalsa, a na danie główne, po tym jak pani zgodziła się usunąć z niej chorizo, paellę, w której rozsmakowałem się od pobytu w Hiszpanii. Jedzenie było bardzo dobre, ale jeden mały szczegół wymaga wspomnienia: otóż paella była podana z normalnym ryżem, dodatkowo niezasmażonym, co teoretycznie i praktycznie odczynia to danie z bycia paellą.
W związku z tym, że objadałem się podczas tego wyjazdu niemiłosiernie, postanowiłem zamówić jeszcze deser. Nie chciałem, żeby mój organizm doznał zbyt wielkiego szoku, gdybym nagle zaczął się fit odżywiać. Muszę moje ciało do tego przygotować, ech. Wybór padł na churrosy.
W tle przygrywała muzyka z lat 90, Jennifer Page, spajsetki, ’N Sync… Moja teoria, że przy takiej muzyce jedzenie smakuje od 13 do 18% lepiej, zdaje się sama bronić.
Zielona rzeka…
Piątkę przebiegłem w większości wzdłuż Central Canal. Cześć trasy przypadła na ulice, więc musiałem przystawać na światłach i przejściach dla pieszych. Wolę trasy bez takich akcji, ale cóż, big city life. Satysfakcję miałem sporą jednak, bo nie dość że po raz kolejny udało mi się zmobilizować do porannego biegu, to jeszcze w delegacji, za granicą, na innym kontynencie , w deszczu i dżdżu! Trasa była naprawdę świetna. w części kanału woda miała barwę zieloną, nie spotkałem się wcześniej z takim Zjawiskiem.
Nad Central Canal stoi pomnik upamiętniający USS Indianapolis, amerykański okręt wojenny zatopiony przez Japończyków podczas drugiej wojny światowej (tę informację umieszczono na national memorial i zdębiałem, bo według autorów tekstu bomba zrzucona na Hiroshimę uratowała 2 miliony żyć – jak widać propaganda to nie tylko Kurski).
Po południu postanowiłem wyruszyć na wyprawę po outletach. Po drodze zjadłem panierowane krewetki i pankejki w sieciówce Cracker Barell. Zakupy w Edinburgh Premium Outlets uważam za bardzo udane. Oj, będzie nadbagaż!
FortyFive Degrees przy 765 Massachusetts Ave warto odwiedzić dla samego sposobu, w jaki podano sushi. Paterę spowijały opary ciekłego azotu, co robiło wrażenie, które potęgowała stojąca obok płonąca rolka – raj dla oczu, dla podniebienia nieco mniejszy, ale i tak miejsce uznaję za godne polecenia.
God bless… Jacob
W środowy wieczór wybrałem się na przejażdżkę po mieście, żeby trochę powlepiać i porobić trochę zdjęć. Nieoczekiwanie sprawy przybrały nieco inny obrót. Dwa dni paliła się rezerwa, ale uznałem, że skoro mało jeździliśmy, to nie ma powodu do paniki. Niestety paliwa zabrakło, jak to pewnie najczęściej bywa, w najmniej oczekiwanym momencie, na autostradzie międzystanowej, jakieś półtora mili do stacji benzynowej.
W to, co się stało później, naprawdę trudno uwierzyć. Zamknąłem samochód i ruszyłem autostradą Interstate-65 w stronę stacji. Po 25 metrach zatrzymał się facet, jak się później okazało Jacob z Indianapolis, który nie dość, że podwiózł mnie na stację, to jeszcze odwiózł z powrotem! Dziękowałem mu chyba z milion razy, o gdyby nie on, pół wieczora dreptałbym poboczem. Obiecałem sobie, że jeśli usłyszę, jacy to Amerykanie są sztucznie uprzejmi, będę ich bronił, przytaczając tą i jeszcze kilka innych sytuacji na dowód, że nie są mili i uprzejmi jedynie w gębie i na pokaz. God bless Jacob, God bless America.
Przy okazji opiszę, jak wygląda tankowanie w Stanach. Otóż w przeważającej liczbie przypadków trzeba najpierw przedpłacić za paliwo w kasie, a dopiero potem zatankować wóz. Wyszła od razu nieszczelność systemu: poprosiłem o paliwo za 70 $, weszło niecałe 50 $, dostałem potem zwrot 20 $, ale zatrzymałem paragon na 70 $. Domorośli rodzimi biznesmeni na pewno wykorzystywaliby lukę bez litości, Lukę Toni. Przy okazji przeliczyłem, że litr paliwa kosztuje w Stanach… 2 złote 85 groszy. Jak przyjechałem drugi raz na stację już nie po kanisterek, tylko zatankować do pełna, to licząc na kontynuację szczęśliwej passy kupiłem losy na powerballazx o puli 193 000 000 dolarów. Mam przeczucie że wkrótce budżet mojego gospodarstwa domowego się powiększy… nieznacznie ;-).
Tego samego wieczoru pokręciłem się jeszcze po sklepach i w Best Buyu nabyłem piękny amerykański budzik, a w Walmarcie mój pierwszy w życiu słoik masła orzechowego. Pani, która pomagała mi je wybrać, rozpływała się w zachwytach nad moim akcentem i zastanawiała się, czy aby przypadkiem nie jestem z Australii. Ja jednak jestem łasy na komplementy, jak wszyscy chyba.
Wrzucam kilka zdjęć z marketów dla tych, którzy chcą sobie porównać ceny albo nadziwić się wyborem dekoracji na Halloween.
Przy okazji natknąłem się na bardzo ciekawą rzecz – maszynę, coś na kształt bankomatu, w której można od ręki sprzedać telefon i dostać za niego gotówkę. Nie wiem, na jakiej zasadzie sprawdzają stan komórki i weryfikują, czy jest sprawna, zastanawiam się jednak, czy nie tak wygląda przyszłość lombardów.
5k run
Okazało się, że przy okazji targów NRPA organizowano bieg na dystansie, a jakże, 5 km, tak zwany 5k run. Postanowiłem wziąć w nim udział, uregulowałem wpisowe i podekscytowany, gdyż pierwszy raz w zorganizowanym biegu miałem wziąć udział, oczekiwałem czwartkowego poranka. Zbiórkę wyznaczono pod muzeum stanowym o 6:00 rano, bieg wystartował o 7:00. Przybiegłem trzydziesty pierwszy na stu pięćdziesięciu uczestników, więc jestem zadowolony. Kolejnych biegów nie planuję, ale jakiś niezaplanowany – czemu nie?
Tak na marginesie, Amerykanie mają swój system miar, ale na potrzeby tego biegu i chyba też innych biegów używają oznaczenia 5k. Nikt chyba nie ma wątpliwości, czyje piątki posłużyły im za inspirację.
Po biegu zapytałem wujka Google o najbardziej nurtującą mnie od jakiegoś czasu kwestię: „American breakfast near me”. Wybór padł na Lincoln Square Pancake House. Zamówiłem veggie skillet i healthy wafel. Jadłem je z mniejszymi wyrzutami sumienia, gdyż po powrocie do kraju postanowiłem odstawić słodycze, a przynajmniej przestać je jeść codziennie.
Indy CD & Vinyl przy 806 Broad Ripple Avenue to jeden z lepszych sklepów z winylami w Indianapolis. Wyszedłem z niego z płytką Beastie Boys Solid Gold Hits pod pachą.
W tym miejscu chciałbym jeszcze wspomnieć o rzeczy, która wzbudza ciekawość i jednocześnie jeży włos na głowie, mianowicie o obowiązkowych przeźroczystych plecakach szkolnych. Tyczy się to chyba starszych dzieciaków, bo widywałem maluchy z normalnymi plecakami. Wprowadzono je po to, żeby nikt nie mógł wnieść do szkoły arsenału broni i dokonać krwawej rzeźni, jakie widział ten kraj wielokrotnie w przeszłości. Z wiadomych względów nie robiłem zdjęć dzieci z przezroczystymi plecakami. Nie wiem, na ile skuteczne jest to rozwiązanie, prawdopodobnie jedno z niewielu możliwych do wprowadzenia wobec oporu narodu amerykańskiego wobec ograniczenia dostępu do broni. Słyszałem, że podobne zasady mają obowiązywać podczas imprez masowych, ale nie miałem możliwości zweryfikowania, ile w tym prawdy.
Z tego, co zaobserwowałem, wynika, że Indianapolis to miasto… elektrycznych samochodów i hulajnóg. Co chwilę natykałem się na stacje ładowania aut, a jednośladów stało pełno na chodnikach. Instaluje się aplikację i wypożycza. Nie wiem, jaka jest popularność aut, ale bardzo dużo widzi się hulajnóg w użyciu, co robi dobre wrażenie.
Indianapolis okazało się dużo mniej ekscytujące, niż oczekiwałem. Odhaczam kolejny stan. Tradycyjne wlepki na koniec też biedniejsze niż zwykle, grunt jednak, że w kieszeni zwycięski kupon na 193 miliony baksów.
Dodaj komentarz