? XI/XII 2018
300 km/h pociągiem
Przed wyjazdem do Nanjing, jeszcze w Szanghaju, rozmawiałem ze znajomą Francuzką, która twierdziła, że 4 dni, które zamierzam tam spędzić, to zdecydowanie za długo. Mówiła, że nie ma w tym mieście aż tylu rzeczy do zwiedzania. Postanowiłem jednak trzymać się planu i tak oto w czwartkowy ranek po śniadaniu udałem się autobusem miejskim linii 930 na szanghajski dworzec kolejowy. Zakup biletu na pociąg nie sprawił mi dużego kłopotu. Co prawda mój chiński nie jest na dobrym poziomie, ale odsłuchiwałem to, co chcę powiedzieć, na translatorze, a potem powtarzałem kobiecie w okienku i udało się. Nie mam zwyczaju zamawiania jedzenia na wynos, ale do pociągu kupiłem bulion z pierożkami i warzywne baozi, czyli kluski z farszem, którymi zajadał się m.in. Po z Kung Fu Panda. Podobnie jak on celebrowałem przygotowanie jedzenia i czerpałem mnóstwo przyjemności z każdego kęsa. Kolejne pierożki znikały w moich ustach tak samo jak kilometry pod kołami pędzącego z prędkością ponad 300 km/h pociągu. Zamawiając Healthy Red Jujuberry Tea, nie wiedziałem, co będę pił, ale herbata była bardzo aromatyczna i miała niepowtarzalny smak. Pisząc ten tekst, uzupełniłem wiedzę i okazało się, że tajemniczym składnikiem jest głożyna pospolita, owoc krzewu z rodziny szakłakowatych – koniec świata!
Pociąg dojechał do stacji w Nanjing, stamtąd do hotelu pojechałem metrem. Nie przypominam sobie, żebym wcześniej miał do czynienia z biletami na metro w formie plastikowych żetonów, tak jak to miało miejsce w Nanjing, bardziej mi się to kojarzyło z wesołym miasteczkiem albo kasynem. Choinka w hotelu była wielka i piękna jak na Times Square w NY, ale większe wrażenie zrobił na mnie robot Ling Ling, który według informacji uzyskanych w recepcji witał gości i mógł również dostarczać rzeczy do ich pokoi – się dzieje!
Mauzoleum Sun Yat-Sena i chmara białych gołębi
Sprawdziłem, że Nanjing ma ponad 8 milionów mieszkańców i jest stolicą prowincji Jiangsu, metropolia liczy zaś prawie 12 milionów ludzi. W polskich źródłach miasto występuje jako Nankin, stąd też piątka nankińska, a nie nandżińska lub nanjińska. W tym tekście wymiennie stosuję Nanjing i Nankin.
Miejscem, które najlepiej wspominam z całego wyjazdu, było mauzoleum Sun Yat-Sena, pierwszego prezydenta Republiki Chińskiej. Zbudowane zostało na Purple Mountain, czyli na Purpurowej, tudzież Fioletowej, Górze, po chińsku zwanej Zijin Shan. Prowadzą do niego kilkusetmetrowe, szerokie schody, z których szczytu rozpościera się wspaniały widok. Wewnątrz znajdował się marmurowy sarkofag, którego nie można fotografować. Chciałem zrobić fotkę ukradkiem, ale mundurowy się zorientował. Podbiegł i zaczął coś krzyczeć. Powiedziałem mu, żeby wy…
…wyluzował, że to na bloga. Przed mauzoleum bez mała 20 osób chciało sobie ze mną zrobić selfie. Przez chwilę pomyślałem, że to dlatego że jestem obcokrajowcem, ale teraz wiem, że dotarła tam już sława mojego bloga, stąd ta rozpoznawalność. Zaczyna mnie już ona powoli męczyć.
Na górze oprócz mauzoleum znajduje się amfiteatr, który postanowiłem zwiedzić. Jego główną atrakcją, oprócz tańczących na scenie podstarzałych harcerek, były śnieżnobiałe gołębie. Piękne białe ptaki obsiadły mnie od razu, gdy zobaczyły torebkę z kukurydzą. Musiałem ją schować i cichaczem brać ziarenka do ręki. Jeszcze nigdy nie spotkałem tak oswojonych z ludźmi gołębi.
Najdłuższa rzeka w Azji oraz świątynia Konfucjusza
Będąc w Nankin, postanowiłem pójść nad brzeg rzeki Jangcy, najdłuższej w Azji i trzeciej co do długości po Amazonce i Nilu rzeki na świecie. Żeby móc ją podziwiać, musiałem pokonać osobliwe schody. Zaskakująco wiele osób wybrało tę drogę, mimo że nie sprawiały one wrażenia bezpiecznych. Miejscem, które według anglojęzycznej Wikipedii zamiast służyć refleksji, stanowi pułapkę turystyczną przepełnioną ludźmi i sklepami z pamiątkami, jest świątynia Konfucjusza.
Fuzimiao, bo tak na to miejsce mówią Chińczycy, urzeka architekturą i roślinnością. Pierwszy raz w życiu miałem tam przyjemność wypić świeży sok z owocu granatu. Sącząc go przez słomkę, przechadzałem się pomiędzy kramikami. Przechadzałem się, bo oparłem się pokusie skorzystania z rykszy, i to takiej, w której byłbym ciągnięty przez rykszarza na nogach. Z obserwacji wyżej wymienionych wynika, że większość opierała się tej pokusie, nie spotkałem bowiem nikogo, kto skorzystał. Szkoda mi tych rykszarzy trochę, troszeczkę.
Opuszczając Fuzimiao, natknąłem się na sprzedawcę rybek. Ale jaki to był sprzedawca rybek! Ciągnął kramik z dwoma poziomami akwariów na rowerze z przyczepką, a woda chlapała na obie strony. Nie mogę zagwarantować, że przy pisaniu tego wpisu nie ucierpiały żadne rybki.
Miałem w planie zwiedzić Pałac Prezydencki, którego początki sięgają dynastii Ming, ale odbiłem się od jego bram. Nie zostałem wpuszczony, bo nie miałem przy sobie paszportu. Przeszło mi przez myśl, żeby wrócić do hotelu po dokument i zrobić drugie podejście, ale zrezygnowałem. Nieopodal pałacu stał budynek biblioteki, perełka architektoniczna . Po powrocie uzupełniłem wiedzę i okazało się, że równie imponująco jest wewnątrz. Ta trzecia co do wielkości biblioteka w Chinach posiada 10 milionów woluminów.
Traffic in the People’s Republic of China
Kwestią, wobec której nie można przejść obojętnie, jest ruch uliczny w Chinach. W związku z tym, że odwiedzam ten kraj od lat, trochę do niego przywykłem. Udało mi się również, za jedenastym (!) co prawda razem, zdobyć chińskie prawo jazdy i radzę sobie w tym ruchu. Przy tym ogromie ludzi, który tam mieszka, i milionach trybików, które się przemieszczają, trudno nie odnieść wrażenia, że jest się w mrowisku. Czy metrem, samochodem, rowerem, skuterem, czy pieszo, wszyscy ci ludzie się poruszają, ja zaś, obserwując ten ruch, uświadamiam sobie, jak ogromna ilość Chińczyków tam mieszka. Jeśli w godzinach szczytu stoisz na stacji metra i co dwie minuty podjeżdża skład pełen ludzi, zaczynasz rozumieć skalę zjawiska. Oprócz tego dzikość tego ruchu jest zarazem piękna i przerażająca. Nikogo tu, poza przyjezdnymi, nie dziwi rowerzysta jadący pod prąd na rondzie albo czteroosobowa rodzina na skuterze, bez kasków rzecz jasna. Zapala się zielone światło i chmara skuterzystów rusza, przecinając drogi, chodniki, przejścia dla pieszych. Wiem, że podejmuje się próby uporządkowania tej samowolki, ale przez kilkanaście lat nie zaobserwowałem wielkich zmian.
Piątka w Parku Xuanwuhu
Przyszła pora na piątkę, której się trochę bałem ze względu na jakość powietrza. Nigdy się specjalnie nie przejmowałem zagrożeniem i nie interesowałem specjalnie poza wzmiankami w mediach na temat smogu. Tym razem jednak było inaczej. Jeszcze w Szanghaju doszły mnie słuchy o złej jakości powietrza i indeksie na poziomie 190 – dla porównania w Londynie w tym samym czasie było 2, a w Berlinie 25. W Nanjing indeks był powyżej 200, a wieczorem w przeddzień zaplanowanego biegu wynosił 266! Zapobiegawczo zaopatrzyłem się w maskę, w której wyglądałem jak Scorpion z Mortal Kombat ;-). Paradoksalnie najmniej osób w maskach widziałem tam, gdzie powietrze było najbardziej zanieczyszczone.
Jako miejsce do biegu wybrałem Park Xuanwuhu, do którego pojechałem metrem. Widoczność była praktycznie zerowa, park, jezioro Xianwu i wysepki na nim wyglądały jak spowita mgłą bajkowa kraina. Żałuję, że widoczność nie była trochę lepsza, ale i tak jestem zadowolony z tego, co się udało zobaczyć i uwiecznić.
Z rzeczy, które wzbudziły moje zainteresowanie, wspomnę jeszcze zakaz zrywania kwiatów po francusku. Nie spotkałem się jeszcze z ostrzeżeniami w tym języku w Chinach. Najwidoczniej ktoś uznał, że trzeba tak zrobić, bo kto inny jak nie romantyczny Francuz sięgnie po kwiatki…?
Natknąłem się również na grupkę osób, która najprawdopodobniej wodą, przy pomocy specjalnego pędzla, malowała chińskie znaki na chodniku. Mam nadzieję, że kiedyś podejdę i sobie po prostu poczytam.
Wracając, kupiłem przepyszny zawijasek ryżowy i napój sojowy, który – choć nie mam zwyczaju dodawania cukru – musiałem trochę dosłodzić. Za całość zapłaciłem WeChatem, aplikacją na kształt Facebooka, którą używają tu wszyscy, a płaci się skanując pikselowy kod.
W Nankinie nie miałem śniadania wliczonego w cenę pokoju. Pierwszego dnia je wykupiłem, a drugiego zjadłem na ulicy. Różnica w cenie ponad dwunastokrotna. Warto doświadczyć obu, ja do tej pory nie mogę się zdecydować, które mi smakowało bardziej.
Street food a higiena…
W Nankinie dosyć często jadłem na ulicy, co bardzo sobie chwalę. Przy tej okazji chciałbym omówić kwestię higieny i szczepień. Ulicznych jadłodajni raczej nie można zaliczyć do miejsc o nieskazitelnej czystości. Brud za paznokciami pań, które przygotowują jedzenie, to norma i byłbym zdziwiony, gdyby myły ręce po siusiu. Zresztą nie za bardzo mają gdzie. Siusiu w sumie też nie wiem, gdzie robią, ale zostawiam to.
Mimo tych niedociągnięć zawsze decyduję się jeść na ulicy i ani razu się nie szczepiłem. Z jednej strony zapytana o to lekarka odsądziła mnie od czci i wiary, a z drugiej strony ludzie jeżdżący o wiele częściej i na dłużej niż ja nie szczepią się, żyją i nie chorują, nie rozstrzygnę zatem. Przyjąłem swoją filozofię i gdy widzę owoce sprzedawane przed stacją metra albo przy drodze, to je kupuję i jem, sztućców (a w zasadzie pałeczek) nie wyparzam i w lęku nie żyję. Mało tego, gdybym jadł mięso, to pewnie bym się skusił na wiszącą na prowizorycznych wieszakach kiełbasę, a jak!
A zmieniając temat, Nanjing, jak i całe Chiny zresztą, to miasto kontrastów: z jednej strony bogactwo, przepych, najdroższe marki i to jeszcze w cenach o wiele wyższych niż europejskie, a z drugiej strony bieda, uliczne kramiki z dorabianiem kluczy, rozklekotane rowery i zakaz plucia. Był też grajek uliczny. Oczywiście po dwóch nutkach wiedziałem, jaka to melodia… Bardzo miło wspominam też wypiekane w specjalnym piecu w drewnianej obudowie placuszki na słodko, dla takich chwil się żyje.
Pora kończyć wpis nankiński. Jest trochę prawdy w tym, że cztery dni to trochę za długo na Nanjing. Ze wszystkich rzeczy, które tam zwiedziłem, najmilej wspominam bezsprzecznie mauzoleum Dr. Sun Yat-Sena, które szczerze rekomenduję. Przepraszam za chaos we wpisie, muszę się jeszcze dużo nauczyć w kwestii zbierania materiałów i komponowania notatek w jedną spójną całość. Więcej grzechów nie pamiętam…
Dodaj komentarz