? III/IV 2019
Świątynia z banknotu
Mój dziesięciodniowy pobyt na Bali podzieliłem na dwie części. W pierwszej, nieco większej połowie mieszkałem w Kucie, w drugiej, również większej połowie byłem w Ubud. Przeniosłem się z dala od plaż, w głąb wyspy, żeby poznać jej prawdziwe piękno.
Nie zawiodłem się. Po drodze do Ubud chciałem odwiedzić świątynię Tanah Lot, malowniczo położoną na skałach na oceanie. Można do niej dojść tylko przy niskiej fali. Ja trafiłem na wysoką. Czerwone flagi oznaczały zakaz wstępu.
Lunch podawano w formie bufetu. Zjadłem, podziwiając przepiękny widok na tarasy ryżowe. Posiłek szału nie zrobił, za to nacieszyłem oczy i nikt mi tego nie odbierze. Po posiłku kupiłem malowaną ręcznie koszulkę dla mojego Borsuka. Zanim dojechałem do Ubud, odwiedziłem jeszcze Pura Ulun Danu Beratan. Świątynia ta nie dość, że zachwyca pod względem architektonicznym, to jeszcze leży nad pięknym jeziorem Beratan. Jej wizerunek można ją znaleźć na banknocie 50 tysięcy rupii indonezyjskich, co świadczy o jej ważności.
Kąpiel pod wodospadem i pozmywane grzechy
Piąteczkę zrobiłem wczesnym rankiem. Trasą tego nazwać nie można, po prostu biegałem w okolicy hotelu kilkaset metrów w jedną stronę i z powrotem. Jeszcze nigdy tyle osób nie uśmiechało się do mnie i nie pozdrawiało podczas biegu! Tacy są ludzie na Bali i chwała im za to. W hotelu miałem do dyspozycji przepiękny, zaciszny basen, w którym się relaksowałem i chłodziłem również po biegu.
Wielką przyjemność czerpałem z eksplorowania okolic Ubud skuterem. Ciekawie się tankowało. Oprócz klasycznych stacji benzynowych na każdym kroku stały przydrożne punkty, w których można było kupić paliwo. Co prawda było ono jakieś 30% droższe niż na stacji, ale za to w butelce po… wódce Absolut. Paliwko na stacji kosztuje 7650 rupii za litr i jest jakieś trzy razy tańsze niż w Polandii. Powiedziano mi, że na Bali jest bardzo niski podatek od skuterów i między innymi dlatego wszyscy nimi jeżdżą. Ruch panuje dziki, wyprzedzanie z obu stron aut, więc bardzo uważałem na innych uczestników ruchu.
Pierwszym miejscem, jakie odwiedziłem skuterem w Ubud, był wodospad Tegenungan. Pierwszy raz kąpałem się pod wodospadem – no, prawie pod wodospadem. Był za duży, żeby wejść pod strumień wody. Głowę by mi chyba urwało. Mama mi nie urwała, chociaż zawsze mówiła, że urwie, a tu by urwało.
W okolicy wodospadu można było się za to wykąpać pod prysznicem. Jak widać na zdjęciu, prysznic kosztował 10 tysięcy rupii, za to numer 1 i 2 po 5 tysięcy. Uważam za niesprawiedliwe i nieuzasadnione ekonomicznie, że siusiu i to drugie wyceniono tak samo.
Jadłem świeżutkie owoce z widokiem na wodospad i miałem poczucie, że musiałem być kimś dobrym w poprzednim wcieleniu, skoro coś takiego mnie spotyka.
Spod wodospadu udałem się do hinduskiej świątyni Tirta Empul. Są tam święte źródła, przy których dokonuje się rytuału zmycia grzechów, a także prosi o pomyślność w różnych dziedzinach życia. Jest kilkanaście strumieni, pod niektórymi składa się prośby, niektóre zaś pomija. Nie będę tłumaczył całego rytuału, bo na miejscu korzysta się z opieki przewodnika, który we wszystkim pomaga. Ja swój rytuał przeszedłem wraz z grupą Łotyszy. Dla mnie Tirta Empul to numer jeden na liście atrakcji w rejonie Ubud.
Pałac na wodzie i tarasy ryżowe
Dosyć długą, bo półtorej godziny w jedną stronę, i nieco męczącą podróż odbyłem do Tirta Gangga. Jest to pałac królewski, miejsce pełne fontann, stawów i atrakcyjnych miejscówek do zdjęć na Instagram. Stały tam kolejki pięknych kobiet instruujących swoich partnerów, jak mają pstrykać. Jestem pewien, że zdjęcia wychodzą wspaniałe, szczególnie gdy skorzysta się z dobrodziejstw filtrów.
Zakupiłem pokarm dla ryb, których w w wodzie było tak dużo , że chyba nie widziałem wcześniej większych skupisk. Gdy się wrzucało pokarm, rzucały się na niego całe chmary. Odniosłem wrażenie, że chciały wychodzić z wody, wariatki.
Wracając do skutera, miałem okazję pierwszy raz trzymać w rękach… nietoperza. Mam świadomość, że to męczenie zwierząt, mój stosunek do tego jest ambiwalentny, bo z jednej strony nie chcę wspierać tego procederu , a z drugiej jestem ciekawy i chcę poobcować z takim zwierzęciem, poczuć adrenalinę . Jestem ciekawy, jakie wy macie zdanie na ten temat.
Po tym wszystkim udałem się w drogę do jeszcze bardziej instagramowego miejsca, mianowicie do tarasów ryżowych Tegalang. Przepiękne widoki, huśtawki na kilkudziesięciometrowych linach, ławeczki w kształcie serca, to wszystko czeka na turystów chcących zrobić sobie najwspanialsze zdjęcie z wakacji. Co chwilę można spotkać napisy „I ❤ Bali”, pod którymi podpisuje się obiema rękami, pędzlem!
Wschód słońca
na wulkanie
Gdy robiłem rozeznanie, jakie są atrakcje w rejonie Ubud, kilkukrotnie pojawił się wschód słońca na wulkanie Batur. Dokładniej mówiąc, podziwiany ze szczytu góry. Znajoma zapisała mnie na trekking, organizator zapewniał odbiór z hotelu, śniadanie, dojazd i powrót, a także opiekę przewodników podczas wejścia.
Żeby móc zostać świadkiem wschodu słońca na wulkanie, wstać trzeba o godzinie 1.00 w nocy, ale zapewniam, że warto. Wejście na górę trwa około 2 godziny i zaprawdę powiadam Wam, do najlżejszych nie należy. Wiele osób nie dotarło na szczyt (i dosłownie, i w przenośni) i podziwiało wschód słońca z punktów widokowych poniżej. Co ciekawe, na górze Batur żyją… kobry. Chciałbym ubarwić wpis opowieścią, jak to stanąłem oko w oko ze zmutowaną kobrą atakującą grupy wspinające się na szczyt i obroniłem współtowarzyszy przed jej atakiem, ale (nie)stety nic takiego nie miało miejsca. Podejrzewam, że dzikie węże przepłaszają kilkudziesięcioosobowe grupki. Idąc, rozmyślałem, jak uatrakcyjnić bloga, i wymyśliłem, że dla każdego przywiozę kamień wulkaniczny ze szczytu. Boję się tylko, czy nie pomylę ich z kamieniami z Jasnej Góry, które trzymam w szufladzie obok.
Kilkadziesiąt osób, oświetlając sobie drogę latarkami, dreptało gęsiego w ciemnościach w stronę szczytu. Co kilkanaście minut robiliśmy przerwę na złapanie oddechu, ale w końcu się udało.
Z wierzchołka rozciąga się świetny widok i zrobiłem fantastyczne zdjęcia. To wszystko wynagrodziło mi trud wspinaczki. Bonusem były stada małp, które w pewnym momencie zaczęły zewsząd nadbiegać. Poinstruowany przez przewodnika, jak trzymać banana, dostąpiłem zaszczytu karmienia małpy zasiadającej na moim karku. Nie wiem, czy bardziej cieszyłem się, czy stresowałem. Niektóre małpy przyszły z dziećmi, przeuroczy widok. W mojej podgrupie byli nowożeńcy z Kanady (kobieta i mężczyzna), Francuzka, amerykanka z Njujorku, koleżanka z Indii oraz oczywiście ja, szef grupy. Cała wyprawa przebiegała w bardzo miłej atmosferze. Przewodnik opowiadał, że miejscowi składają ofiarę, wrzucając żywe kurczaki do krateru, jednak my nie mieliśmy przy sobie kurczaka… Chciałem wrzucić kogoś z grupy rytualnie do wulkanu, ale reszta się nie zgodziła, na psa ani małpę też nie. [Wszystko oczywiście w formie żartu, redakcja bloga mojepiatki.com stanowczo potępia przemoc wobec ludzi i zwierząt. Peace]. Mieliśmy świetnego przewodnika o imieniu Sar. Pokazywał nam, skąd robić najlepsze zdjęcia, pomagał przy ujęciach, upewniał się, czy wszystko jest w porządku, asystował przy trudniejszych fragmentach trasy. Gdy grupa zapoznawała się i każdy mówił, skąd jest, on mówił że z Balifornii, a ja że z Polandii (tak Indonezyjczycy mówią na Polskę). Przy okazji odbyłem z nim krótką rozmowę na temat papierosów. Palił tanie balijskie papierosy, pakowane po 12 sztuk, kosztowały dolara. Marlboro są po 2 dolary, dla porównania w Australii kosztują 22 dolary.
Mam nadzieję, że zdjęcia w galerii choć trochę oddają urok tego miejsca.
Być jak… szejk
Ostatnią noc na Bali spędziłem w luksusowym hotelu w Jimbaran. Przeniosłem się tam, żeby mieć bliżej do lotniska. W cenie doby za przeciętny apartament nad Bałtykiem pławiłem się w luksusach, korzystałem z rajskiego basenu, a na śniadanie zostałem zawieziony meleksem na plażę. Czułem się jak sułtan Brunei.
W wielu miejscach na Bali w oczy rzuciły mi się znaki zakazu korzystania z Ubera i innych tego typu usług. Tłumaczy się to tym, żeby nie należy odbierać chleba lokalnej ludności, która żyje z transportu i turystyki. Rozumiałem i respektowałem zakaz.
Na lotnisku, przed wylotem do Dżakarty zjadłem bardzo przyjemny lekki lunch z wodą gazowaną… fanta. Podejrzewam, że była to raczej woda dogazowywana na miejscu i serwowana w butelkach po fancie. Jedna z opcji na wyeliminowanie plastikowych butelek z obiegu.
W Ubud nauczyłem się medytować, ćwiczyłem jogę i lepiłem z piękną dziewczyną garnki z gliny, tak jak Patrick Swayze z Demi Moore w „Uwierz w ducha”. No dobra, ubarwiłem trochę, tak naprawdę tylko dwie z tych rzeczy robiłem… No dobra, nie robiłem żadnej, ale mógłbym, gdybym chciał. Plan zwiedzania tworzyłem zazwyczaj rano, na podstawie rozmów z ludźmi, researchu w internecie. Elastycznie, bez ciśnienia. Myślę, że również dzięki temu Bali opuszczałem jako szczęśliwy człowiek i z przekonaniem, że na pewno tam wrócę.
Dodaj komentarz