? V 2019
Przycwaniakowane w kolejce…
Każdemu życzę, żeby miał miejsca, do których chce wracać. Dla mnie takim miejscem jest Bali. Do tego stopnia, że półtora miesiąca po pierwszej podróży postanowiłem lecieć tam ponownie.
Odprawa na berlińskim lotnisku Tegel odbyła się bardzo sprawnie. Natomiast nigdy wcześniej nie widziałem tak długiej kolejki do kontroli bezpieczeństwa. Chciałem wykupić priorytet umożliwiający ominięcie ogonków, ale aplikacja lotniskowa chwilowo nie dawała takiej możliwości. W związku z tym że do boardingu zostało tylko kilkanaście minut, wepchnąłem się w czekający tłum. Chciałem napisać, że musiałem się wepchnąć, ale nie musiałem, po prostu się wepchnąłem. Przeszedłem pod paskami i zamiast stać kilkaset metrów, stałem kilkanaście. Od razu wyciągnąłem telefon z kieszeni i zacząłem pisać ten akapit, żeby nie patrzeć w oczy ludziom, których nieuczciwie ominąłem. Tuż przed kontrolą jakaś pani najechała mi na stopę torbą i powiedziała… „Przepraszam”. Ufff, byłem pewien, że powie: „Ty podły cwaniaku, jak śmiesz się tak w kolejkę uczciwym ludziom wtryniać?!”.
Pierwszy raz w życiu leciałem Dreamlinerem, tak mi się przynajmniej wydaje. Nie odbyłem też nigdy tak długiego lotu – ten z Berlina do Singapuru trwał 12 godzin i 20 minut. Mimo to cała podróż nie należała do najgorszych, bo uwinąłem się w 24 godziny z domu w Gorzowie do hotelu w Ubud.
Bali przywitało mnie niemal bezchmurnym niebem i temperaturą 28 stopni Celsjusza. Przez moment nie miałem internetu, przez co ogarnął mnie dziwny niepokój. Kupiłem jednak kartę SIM w sieci simPATI, a polską kartę przełożyłem do wysłużonego iPhona 4, żeby mieć kontakt z bazą. Z moich obserwacji wynika, że najtańsze rozwiązanie poza Europą to lokalna karta SIM, polska w drugim telefonie i oddzwanianie ze Skype’a.
Pierwsze godziny i dni na Bali minęły na odsypianiu, masażach i delektowaniu się specjałami tamtejszej kuchni.
ch… muje martwe węże
Przemierzając skuterem rejony Ubud, by znaleźć trasę biegową, natknąłem się na tworzące się właśnie graffiti. W poczuciu obowiązku zaparkowałem na poboczu i sporządziłem dokumentację fotograficzną.
Piątka w trzeci dzień pobytu na Bali była ze względu na górzysty teren najcięższa, jaką do tej pory przebiegłem. Nie biegałem nigdy po wzniesieniach, a tam było bardzo stromo. No stromo, heh. Na czwartym kilometrze napotkałem taki „pagórek”, że pomyślałem, iż prędzej jajo zniosę, niż na niego wbiegnę. Zawróciłem i dokończyłem bieg na lżejszym terenie.
Gdy zmierzałem do skutera po biegu, miałem problemy, żeby podejść pod tą górę, a co dopiero wbiec. Chylę czoła przed tymi, którzy biegają po górach albo biorą udział w biegach z przeszkodami. To jeszcze zdecydowanie nie moja liga.
Jako ciekawostkę jeszcze wspomnę o leżącym na skraju drogi martwym wężu. Idąc drogą dedukcji, skoro są martwe, to i muszą być też żywe. Na żadnego takiego się niestety nie natknąłem. Jednym rzucają pod nogi kłody, innym węże.
Waterfalls
Podczas pierwszego pobytu w Ubud zwiedziłem największe atrakcje, podczas drugiego postanowiłem więcej się relaksować, a troszeczkę mniej zwiedzać. Co nieco zobaczyć jednak chciałem. Na jeden dzień zaplanowałem wycieczkę nad wodospady. Pierwszy z nich to Tukad Cepung, położony niecałą godzinę drogi od Ubud. Jestem fanem wodospadów, więc spacerek po stromych schodach mnie nie odstraszył. Widok był bardzo przyjemny dla oka. Jedyne, co bym zmienił, to wyciął w pień tłum instaświrków pozujących na tle opadającej ze skalnego progu wody.
Drugi wodospad dzieliło od pierwszego 30 minut na moim skuterku. W głębi duszy czuję, że wyrobiłbym się w 15 minut, ale obiecałem sobie nie szaleć i… jeździć w kasku. Wodospad Tibumana, bo o nim mowa, był równie urzekający. Jako bonus udało mi się zobaczyć jeszcze jeden wodospad, a choć dojazd do niego był oznaczony, to uznaję go za ukryty. Nie spotkałem tam nikogo. Byłem tam sam, kąpałem się nago… No dobra, nie nago, ale kąpałem się. Wodospad Pengibul znajduje się tuż za punktem biletowym do wodospadu Tibumana i chyba chęć zobaczenia głównej atrakcji odciąga od niego uwagę zwiedzających. Korzystanie z jego uroków w samotności podobało się najbardziej. Będę szczęśliwy, jeżeli chociaż jedna osoba trafi na niego dzięki mojemu wpisowi. Dajcie znać, jeżeli tak się stanie.
Wydaje mi się, że podziwianie wodospadów nie może się znudzić, ale postanowiłem tego nie sprawdzać i więcej podczas tego pobytu ich nie oglądać. Zostawmy sobie coś na kolejną wizytę na Bali.
Nasycony widokami, pokrzepiłem się tanią kawą, parzoną na sposób balijski, czyli po turecku. Kosztowała w przeliczeniu 65 groszy. Po czym wróciłem do Ubud.
Dzień zwieńczyła kolacja w Cafe Lotus położonej przy głównej ulicy w Ubud. Z menu wybrałem rollsy z krewetkami i krabami oraz nasi goreng, czyli smażony ryż z owocami morza. Następnie skusiłem się jeszcze na półtoragodzinny masaż z olejkiem miętowym i do hotelu wróciłem jako szczęśliwy człowiek. Przed wyjściem z salonu masażu zwróciłem uwagę na ciekawą grafikę w toalecie. Przedstawiała przekreśloną postać stojącą na muszli klozetowej i robiącą numer 2. To jest przecież niewykonalne! Powinno się takie ewolucje nagradzać, a nie zakazywać.
Monkey Forest
Jedną z głównych atrakcji w Ubud jest Sacred Monkey Forest. Małpi las, którego nie udało mi się zwiedzić podczas pierwszego pobytu. Przyszła pora nadrobić zaległości. Nie trzeba być członkiem Mensy, żeby wydedukować, że głównym bohaterem są tam… małpy. Brawo, drogi Watsonie! Pouczony przez instrukcje bezpieczeństwa nie utrzymywałem kontaktu wzrokowego z małpami, nie karmiłem ich, nie dotykałem i przyznam, że z lekkim respektem podszedłem do tych zwierząt. Znalazłem się w ich naturalnym środowisku, należało to uszanować.
Spotykałem tam nie uczłowieczone małpki, które siedzą w spódniczkach kataryniarzowi na ramieniu, a dzikie zwierzęta – i ta dzikość urzekła mnie najbardziej. I przesłodkie małpie maleństwa podwieszone do matek. Im dalej w las, tym więcej małp. Mimo że przestrzegałem zaleceń, czułem się trochę niepewnie. Myślę, że unikanie kontaktu wzrokowego zaważyło ostatecznie braku niemiłych incydentów. To trochę jak na wiejskiej potańcówce: lepiej unikać spojrzeń lokalnych watażków. Wystarczy, że się zagapisz i za bary chcą się brać lub – co gorsza – sztachety z płotu wyrywać i wybijać nimi głupie pomysły z głowy. Przechadzając się wśród małp, podziwiałem budowle w stylu hindu. Moją uwagę przykuły też groby małp. Sposób grzebania martwych zwierząt obrazuje szacunek, z jakim Balijczycy podchodzą do tych zwierząt. W drodze powrotnej uraczyłem się rybką w przydrożnym warungu.
Spływ
Ach, to uczucie, kiedy jesz pyszne śniadanie, spoglądając na basen, palmy i rolnika uprawiającego pole ryżowe, gdy w tle leci relaksująca muzyka! Witamy w Ubud.
Bardzo dobrze wspominam spływ pontonowy rzeką Ayung, choć nie zaliczam tego do sportów ekstremalnych. W pontonie ze mną siedziała urocza Australijka i mieszkający w Singapurze Polak ze swoim niespełna pięcioletnim synkiem. Oprócz tego był również przewodnik, który na pytanie: Where are you from? Odpowiadał: I’m from my mama. Dziecko na pokładzie nie mogło zwiastować ekstremalnego poziomu trudności. Płynęliśmy przepięknym wąwozem, mijaliśmy wodospady w locie zmieniające się w mgłę i skały z wyrzeźbionymi motywami balijskimi oraz bajecznie ulokowane hotele. Zapragnąłem tam w przyszłości przyjechać. Podczas przerw na przystankach wzdłuż trasy można było wykąpać się w rzece, zrobić zdjęcia pod wodospadami, napić się i posilić. Nie obyło się również bez walk na chlapanie z ekipami z innych pontonów.
W noc poprzedzającą spływ na wyspie miała miejsce erupcja wulkanu Agung. Kierowca, który mnie wiózł, pokazywał pył wulkaniczny na swoim i innych autach. Zdjęcie dzięki uprzejmości znajomej Polki mieszkającej na Bali.
Brazylijska depilacja intymna woskiem…
Podczas pobytu w Ubud doświadczyłem czegoś nowego. Czegoś dotąd nieznanego. Zastanawiałem się długo czy o tym napisać. Postanowiłem jednak, że nie zatrzymam tego dla siebie.
Podczas pierwszego pobytu na Bali w salonie SPA moją uwagę przykuła jedna pozycja wśród oferowanych tam zabiegów. Była to male brazilian waxing, czyli męska depilacja brazylijska. Akurat wtedy towarzyszyła mi koleżanka, a więc okoliczności nie sprzyjały. Jednak od tego czasu myślałem o tym zabiegu i postanowiłem sprawdzić, co to, jak to i po co. Ból jest nie do opisania. Powstrzymywałem się od krzyku, bo gdybym tego nie robił, wyłbym głośniej niż 300 Spartan. Moje znajome robią to regularnie, podziwiam. Ja raczej na tym jednym razie poprzestanę, mimo że pani, która zabieg wykonywała, zapewniała, że tak boli tylko za pierwszym razem. Zdjęć nie wrzucam do galerii, co najwyżej mogę wysłać na priv.
Ubud to rejon obfitujący w galerie sztuki i manufakturki, w których można kupić kamienne zlewy, ręcznie robione akcesoria kuchenne, rzeźby, meble i elementy wyposażenia wnętrz. Tym razem niczego nie kupiłem, bo z poprzedniego wyjazdu przywiozłem przepiękny obraz olejny. Myślę, że ozdabianie wnętrza orientalnym meblem lub sztuką z Bali jest świetnym pomysłem.
Łaskun palmowy
Na całym Bali można natknąć się na koszyczki dziękczynne z kadzidełkami. Canang sari, bo o nich mowa, Balijczycy rytualnie przygotowują i składają w różnych miejscach kilka razy dziennie, żeby przynosiły pomyślność. Jest to bez wątpienia rzecz, która zawsze będzie mi się z Bali kojarzyć.
Przy okazji tego pobytu miałem okazję ponownie spróbować kawy Luwak. Dla przypomnienia: jest to najdroższa kawa świata, a przygotowuje się ją z odchodów zwierzątka. Jeszcze do niedawna byłem święcie przekonany, że to zwierzę to luwak. Okazało się jednak, że jest to łaskun palmowy. Udało mi się wziąć łaskuna na ręce, bardzo ciekawe doświadczenie. Próbował mi poobgryzać palce, ale śmiało mogę napisać, że przy powstawaniu tego tekstu nie ucierpiał żaden bloger 😉 Kawa ta znana jest między innymi dzięki filmowi z Jackiem Nicholsonem i Morganem Freemanem. Tytuł to The Bucket List lub z polska Choć goni nas czas.
Nowością dla mnie podczas tej podróży miało być chodzenie na siłownię. Nigdy nie byłem i raczej nie będę profesjonalnym bodybuilderem, ale planowałem trzy razy w tygodniu chodzić na siłownię. Wiadomo, że wakacje to wakacje i można sobie odpuścić, ale kilka miesięcy spędza się poza domem, wypadałoby również poza domem się wybrać. Zlokalizowałem siłownię, nawet zajechałem sprawdzić, jak wygląda. Status na tę chwilę jest taki, że nadal planuję chodzić na siłownię podczas wyjazdów….
Jeden z najlepszych posiłków na Bali zjadłem w restauracji Nomad przy głównej ulicy w Ubud. Pominę mar tabak, który miał być wegetariański, a zawierał wieprzowinkę, którą jadłem pierwszy raz od roku, a skupię na curry z owocami morza. Było tak bajecznie pyszne, że do tej pory zapomnieć o nim nie mogę. Pięknie podane, aromatyczne curry, którego tak naprawdę nigdy nie byłem specjalnym entuzjastą. Była to zdecydowanie najlepsza uczta dla oczu i przede wszystkim dla podniebienia, jaką miałem przyjemność doświadczyć na rajskiej wyspie.
Wspomnę jeszcze krótko sałatkę krabową w Bisma Corner i vege burgera w Ubud Burger, również przy głównej ulicy. Bardzo przyzwoite jedzonko.
Całymi dniami, tygodniami, miesiącami mógłbym przemierzać tę rajską wyspę, relaksować się w basenach, oddawać się masażom w SPA (może już niekoniecznie brazylijskim pozycjom w menu :-/) i zajadać się smakołykami.
Krótko podsumowując, Bali podobało mi się za pierwszym razem, podobało za drugim i najprawdopodobniej będzie mi się jeszcze kilka razy w życiu podobać. Może nie w najbliższych miesiącach, a nawet latach, ale jeszcze tu wrócę. Galeryjka wlepek na koniec.
Miło się czyta
Dziękuję Ci bardzo. Cieszę się, że ktoś to czyta, to dla mnie motywacja do dalszego pisania. Pozdrawiam