? V 2019
Nigdy jeszcze na blogu nie było wpisu z polskiego miasta. Były za to w planach, a plany, jak wiadomo, trzeba realizować. Tym razem wyjechałem z synem. Piątki z synem są dla mnie dużo bardziej cenne i wartościowe, to taki szczególny father & son time. Okazją było żużlowe Grand Prix na Stadionie Narodowym w Warszawie.
W przeddzień zawodów, w piątek, tuż przed południem wystartowaliśmy z poznańskiej Ławicy, żeby 40 minut później wylądować na stołecznym Okęciu. Od niedawna wybieram samolot jako środek transportu również po Polsce. Jest zdecydowanie szybciej, wygodniej, mniej męcząco oraz, co może być dla wielu zaskakujące, również taniej. Po przylocie zamówiliśmy Ubera i w ciągu kilkunastu minut, za kilkanaście złotych dostaliśmy się do Śródmieścia. Na szczęście czasy, kiedy w stołecznych taryfach płaciło się stówę za trzaśnięcie drzwiami i minimum drugie tyle za kurs, odeszły w zapomnienie.
W dwie doby, przy założeniu, że nie chce się pod koniec pobytu ciągnąć języka po ziemi, nie da się wiele zobaczyć. Postanowiliśmy zatem uatrakcyjnić ten czas czymś oprócz żużla, ale nie przeładowując go zarazem zbyt wieloma atrakcjami. Klasyczny przykład zastosowania arystotelejskiego złotego środka w codziennym życiu. Z dumą przyznam, że małolat miał swój wkład w planowanie wyjazdu.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od wizyty w Hali Koszyki, odbudowanej w 2016 roku w miejscu kompleksu hal wzniesionych na przełomie XIX i XX wieku. Spośród kilkunastu restauracji wybór padł na włoską Semolino. Syn zjadł pizzę i powiedział, że strasznie dobre mają jedzenie. Ja natomiast skusiłem się na makaron ze szparagami, krewetkami i kalmarami. Gdybym był sam, mój wybór padłby zdecydowanie na jakieś specjały kuchni tajskiej lub inne smaki Orientu. Niestety mój ukochany pierworodny ma raczej zawężony repertuar dań, które spożywa. No cóż… Coś za coś. Tylko co za to?
Najedzeni skierowaliśmy się do centrum handlowego Blue City, żeby pograć w minigolfa. Atrakcję tę wybrał Borys, ja ochoczo się zgodziłem. Było to 18-dołkowe pole w ciemnej scenerii, z którą kontrastowały motywy namalowane farbami fluorescencyjnymi. Nie było to zwycięstwo, był to pogrom, pokonałem Borsuczynę 86 do 59 . Nie mam w zwyczaju podkładać się w rywalizacji z synem, może dzięki tej lekcji zostanie znanym golfistą, kto wie.
Z pobieżnej obserwacji miasta przez okna aut Ubera wynika, że stolica kebabem, pizzą i sushi stoi. W związku z tym piątkowy dzień został uwieńczony wieczornym kebabem i falafelem.
Borys lubi śpiewać i rozważa wzięcie udziału w talent show w przyszłości. W związku z tym w sobotnie wczesne popołudnie postanowiliśmy wybrać się na precasting do The Voice of Poland, odbywający się w budynku TVP przy sławnej ulicy Woronicza 17. Nasza obecność tam ograniczyła się jednak do obejrzenia długiej kolejki uczestników oczekujących na rejestrację. Postanowiliśmy w niej nie stać i spod budynku Telewizji przetransportowaliśmy się na Krakowskie Przedmieście. Przespacerowaliśmy się pośród tłumu w dużej mierze zdominowanego przez kibiców żużla w barwach narodowych. Obejrzeliśmy Pałac Prezydencki, zjedliśmy naleśniki, a na deser małolat zjadł szyszkę z ryżu preparowanego. Czas, który został do zawodów, postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzanie Parku Miniatur, który młody wypatrzył na Krakowskim Przedmieściu. Oprócz miniatur najbardziej znanych zabytkowych warszawskich budynków obejrzeliśmy tam również galerię zdjęć 3D. Zaopatrzyliśmy się też w drewniany magnes na lodówkę z kolumną Zygmunta.
Natomiast pod prawdziwą kolumną Zygmunta miał miejsce antypisowski protest, związany najprawdopodobniej ze zbliżającymi się wyborami. Powstrzymam się od komentarzy politycznych, ale jestem ciekawy, jak będzie wyglądać Polska za pół roku, za rok, a jak za pięć, kiedy ze swoją nowo poślubioną, piękną, mądrą i – jakoś tak się złożyło – również młodą żoną będę świętował zdobycie nagrody Pulitzera w naszym domu na południu Francji.
Na wypełniony po brzegi Stadion Narodowy dotarliśmy tramwajem linii 9 kilkanaście minut przed rozpoczęciem zawodów. Pierwszy raz miałem okazję obejrzeć widowisko sportowe w tym obiekcie i nie zawiodłem się. Mimo że siedzieliśmy w najwyższym rzędzie, wszystko świetnie widzieliśmy, może poza nazwiskami zawodników na telebimach. Doradzam, żeby mieć program zawodów lub korzystać z aplikacji mobilnych, aby mieć pełen ogląd na sytuację.
W dzień zawodów jadło obok nas śniadanie dwóch Brytyjczyków i według nich Grand Prix na Narodowym jest lepsze od tego w Cardiff. Tego, które uważałem za najlepszy ze wszystkich turniejów cyklu, taki żużlowy Święty Graal. Może czasami spojrzenie z boku kogoś obcego jest potrzebne, żeby docenić to, co się ma pod nosem? Cudze chwalicie, swego nie znacie.
„Delikatna” woń potu, dymu papierosowego i alkoholu pitego od bladego świtu świetnie uzupełniała widowisko. Po dwóch i pół godziny emocji żużlowych na najwyższym światowym poziomie wraz z dziesiątkami tysięcy kibiców opuściliśmy stadion i na pieszo wróciliśmy do hotelu.
Czymże byłaby piątka warszawska bez… piątki? Piątka, piąteczka, piątunia. W niedzielę rano przeszedłem się na Pola Mokotowskie i tam dokonałem joggingu. Mimo znaku ostrzegającego przed studentami przekraczającymi drogę na… czworaka na żadnego takiego się nie natknąłem. Być może przekroczyli ją wcześniej albo w weekendy nie przekraczają, nie wiem. Dodatkowym bonusem były znalezione na chodniku dwie dyszki, podarte, bo podarte, ale nareperuję i przepuszczę na głupoty.
Wycieczka pod tytułem „Warszawa w 48 godzin”, jak sama nazwa wskazuje, szybko się zakończyła. Biorąc pod uwagę krótki czas, jestem zadowolony z tego, co udało się zrobić, Borsuk podobnie. City break, czyli krótkie, zazwyczaj weekendowe wypady do dużych miast są podobno coraz bardziej popularne. Będę w przyszłości popełniał takie wypady, mimo że nie miałem tego dotąd w zwyczaju.
Niestety nie miałem ze sobą wlepek, które okraszają większość moich wpisów, a właściwie okraszały wszystkie dotychczasowe. Obiecuję się poprawić już w następnym wpisie, do którego przeczytania zapraszam już teraz.
barabosz says
przyjemnie się czyta
bardon says
Dziękuję bardzo, postaram się żeby w przyszłości czytało się jeszcze przyjemniej.