? IX 2018
Bullring, Chinatown i kompleks targowy NEC
Do Birmingham przywiodły mnie obowiązki zawodowe, a dokładniej targi, drugie z czterech zaplanowanych na wrzesień. Byłem już wcześniej w tym mieście, ale nigdy nie dłużej niż dwa dni i nigdy jako bloger ;-). Ograniczony czas pozwolił mi tylko na podziwianie street artu w dzielnicy Digbeth i poznanie kilka kulinarnych ciekawostek.
Z moich obserwacji wynika, że charakterystycznym i centralnym punktem miasta jest kompleks handlowy Bullring i sąsiadujący z nim kościół. Stanowią bardzo ciekawe połączenie nowoczesnej architektury z wiktoriańskim budownictwem sakralnym.
Podzielę się ciekawostką, jaką wyczytałem na jednej ze ścian w kompleksie targowym NEC, mianowicie że 40% populacji miasta jest poniżej 25 roku życia, co czyni Birmingham najmłodszym miastem w Europie. Posiłek w sobotni wieczór zjadłem w przypadkowej chińskiej restauracji w Chinatown, może to niezbyt blogerskie, że nie podaję nazwy ani adresu, ale niestety nie zapisałem. Dla mnie pewniaczkiem w takich miejscach jest smażony ryż, który i tym razem nie zawiódł.
Festiwal graffiti w Digbeth, dzień po
Na poszukiwania graffiti wyruszyłem w niedzielę koło południa. Kręciłem się po Digbeth – dzielnicy Birmingham, o której wyczytałem że obfituje w street art. Na trop graffiti naprowadził mnie… John Fitzgerald Kennedy. Zobaczyłem mural, na którym był widoczny, i od tego momentu natykałem się na coraz lepsze malowidła. Od zapytanego na miejscu, bardzo miłego człowieka dowiedziałem się, że dzień wcześniej odbywał się tam festiwal graffiti, zatem część była świeżutka, jeszcze dobrze nie wyschła, a kilka było tworzone na miejscu.
Piątka, english breakfast, Sushi Passion
Coraz lepiej mi się biega rano niż wieczorem, nawet jeżeli wiąże się to z wczesną pobudką. Próbuję kontrolować tempo. Myślę, że z czasem będzie z tym coraz lepiej. Z moich luźnych wyliczeń wynika, że na razie zmieściłbym się z maratonem w dobie, ale z przerwami na drzemki oczywiście. Zawsze miałem problemy ze zmobilizowaniem się do regularnych ćwiczeń, ale zaobserwowałem, że jak już zacznę, nawet przymuszając się, biegać podczas wyjazdów, jogging po powrocie przychodzi mi z dużo łatwiej.
Nic tak nie smakuje po porannym wysiłku jak English breakfast. W delegacji można! W tym akapicie chciałbym wspomnieć o sushi zjedzonym w restauracji Sushi Passion, opisywanym i ocenianym jako najlepsze w Birmingham. Bardzo dobra zupa miso, reszta też na wysokim poziomie, całość urozmaiciła azjatycka oranżada z charakterystyczną szklaną kuleczką zamiast kapsla – miałem już ją kiedyś okazję pić w Poznaniu przy okazji ramenu i gdzieś w Chinach bodajże. Polecam oranżadę jako ciekawostkę. Zamawianie i testowanie lokalnych napojów, herbat do posiłków wzbogaca doznania kulinarne.
Zakaz pedałowania? Nie w Gay Village…
Restauracja Iguanas z szerokim wyborem południowoamerykańskich i meksykańskich dań jest z całą pewnością miejscem na kulinarnej mapie Birmingham wartym odwiedzenia. Poniosło nas trochę przy zamawianiu i dań wybraliśmy dla dwa razy większej liczby osób, niż było nas przy stole, no cóż – na tłusto! Czyste obżarstwo. Nie jestem pewien, ale to chyba sieciówka.
Zgodnie z zasadą panującą na blogu wrzucam zdjęcia dwóch losów brytyjskiej loterii. Jeżeli losy okażą się zwycięskie, a nie mam wątpliwości, że tak właśnie będzie, pierwsza osoba, która to sprawdzi i potwierdzi w komentarzu pod tym tekstem, otrzymuje 10% (twoi ludzie niech się skontaktują z moimi ludźmi i to dopniemy). Już po napisaniu tego zdania skonsultowałem ten pomysł (wrzucania zdjęć losów i dzielenia się potem wygraną) z moją koleżanką. Zwróciła uwagę, że niezbyt rozważne byłoby poinformowanie całego świata, że się wygrało siedemdziesiąt pięć baniek. Faktycznie, nie pomyślałem o tym wcześniej. Jeśli nie znajdę rozwiązania, na przyszłość chyba odstąpię od tego elementu bloga (pozdrowienia dla KS).
Miejscem szeroko opisywanym w przewodnikach jest Gay Village, ulica z dużą ilością lokali dla homoseksualistów i „gay-related” business, cokolwiek by to miało oznaczać. Zwiedzanie tej części miasta ograniczyłem do przejścia się ulicą, przyznam, że nawet dwukrotnie. Może mnie tam coś ciągnęło? A jeśli mnie tam coś ciągnęło?
Miss Vietnam
Bezsprzecznie najlepszą z restauracji, w jakich miałem przyjemność się stołować podczas pobytu w Birmingham, była Miss Vietnam (z poczucia obowiązku podaję adres: 155 Bromsgrove St, Birmingham B5 6AB), prowadzona przez Azjatów. Wśród gości również przeważali Azjaci. Myślę, że w uproszczeniu można to brać za wyznacznik poziomu restauracji. Wszystko było pyszne, świeże i wyglądało świetnie – codziennie mógłbym tak jadać. Chipsy krabowe, świetne rollsy z krewetkami z boskim sosem z orzeszków ziemnych, warzywa z sezamem, smażony ryż z owocami morza i ryba przygotowana w stylu kantońskim na sosie sojowym z dodatkiem kolendry… Palce lizać, mili Państwo. Całość podlałem napojem z trzciny cukrowej, wietnamskim red bullem i zieloną herbatką.
Kończę wpis birminghamski, trudny, bo pisany w bardzo intensywnym pod kątem wyjazdów targowych okresie w Birmingham, Polsce i na koniec w Indianapolis. Na przyszłość planuję na bieżąco kończyć wpisy i więcej notować podczas wyjazdów, bo po czasie pamięć już nie ta.
Zamiast 10% może jakieś Vlepki… Ogólnie zacny blog miło się go czyta, z pewnością zagoszczę na dłużej… Pozdrawiam Pszczółek
Jak na razie wlepki są w wersji pre-beta ale w najbliższych planach jest zaprojektowanie trwalszych vlepek w bardziej przemyślanych wzorach, wtedy bardzo chętnie wyślę kilka zacnemu czytelnikowi 😉
Jako, że uchroniłam Cię przed najazdem mafii, myślę że uczciwym będzie jeżeli w wypadku wygranej te 10% powędruje po prostu do mnie 🙂
Chyba nie mam innej opcji jak się zgodzić, tym bardziej że jak tego nie zrobię najprawdopodobniej naślesz na mnie mafię…