? VIII/IX 2018
Der Kölner Dom i StreetArt w dzielnicy Ehrenfeld
W Kolonii byłem ponad 20 razy, ten raz jednak był wyjątkowy, gdyż relacja z niego miała znaleźć się na blogu. Czasu na zwiedzanie nie miałem dużo, bo przyjechałem tu do pracy, a konkretniej na targi kolońskie. W pięciodniowy pobyt dodatkowo wplotło się przeziębienie, co dodatkowo skomplikowało sprawę.
Kolonia (ja z wymowy i pisowni wolę Köln) to, jak później doczytałem, miasto położone w kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia, stolica Rejencji Kolonia. Brzmi strasznie, ale rzeczywistość jest lepsza…
Nad centrum miasta góruje gotycka katedra nazywana Dom. Jej wizerunek przewija się na pocztówkach, naklejkach, kubkach i innych pamiątkach. Zdjęcie albo grafikę z katedrą znajdziecie też w prawie każdej restauracji, pubie, hotelu. Widać ją z bardzo wielu części miasta i jest dla mnie zdecydowanie jego charakterystycznym punktem.
Jako że street art z założenia ma być nieodzownym elementem bloga, po przyjeździe odłączyłem się od grupy i pojechałem do dzielnicy Ehrenfeld, jednej z pięciu, które planowałem pozwiedzać pod kątem graffiti i murali. Jak się później okazało, nie starczyło czasu na inne. No cóż, jeszcze tam wrócę.
Most miłości & browar Päffgen
Gdy już liznąłem trochę sztuki ulicznej, przyszła pora na centrum miasta. Metrem na półgapę (miałem w kieszeni bilet targowy uprawniający do bezpłatnej jazdy komunikacją miejską, ale ważność nabierał dopiero za dwa dni; całe życie na krawędzi…) dojechałem do jednej z centralnych stacji miasta i stamtąd spacerkiem poszedłem w stronę katedry i mostu Hohenzollernów. Mostu wyjątkowego, mostu, do którego przypięte są tysiące albo i dziesiątki tysięcy metalowych kłódek z inicjałami zakochanych. Przeszperałem internet i źródła podają liczbę około 40 tysięcy kłódek o wadze od 2 do 15 ton. Pojawia się nawet liczba 40 ton, ale chyba mało realna. Tak czy inaczej liczby robią wrażenie, ale zapewniam, że nie takie jak kłódki. Tyle miłości w jednym miejscu!
Mniej więcej kilometr od mostu i katedry przebiega Friesenstraße, uliczka, przy której pod numerami 64-66 znajduje się miejsce, którego przy wizycie w Kolonii pominąć nie wolno. Jest to zakazane, jeszcze nie prawnie, ale myślę, że to kwestia czasu. Mowa o Braurei Päffgen, browarze, w którym od ponad 130 lat warzy się piwo, nazywane przez miejscowych Kölsch. Podaje się je w charakterystycznych dla Kolonii, smukłych szklaneczkach o pojemności 0,2 litra. Miejsce ma charakter i klimat gospody, ruch jest jak w ulu, tudzież w mrowisku. Miejsce mieliśmy tylko dzięki uprzejmości dwóch Kolończyków, którzy pozwolili nam się dosiąść. Ucztę okraszały rozmowy skupiające się głównie wokół podobnej dyspozycji naszych reprezentacji na mundialu 2018 w Rosji. Menu w Päffgen jest przaśne. Nie jestem pewien, czy dobrze używam tego słowa: jest tłusto, mięsiście, syto, czyli to, co tygryski lubią najbardziej.
Wizyta w browarze przypadła na mój okres niejedzenia mięsa, więc u mnie królowały tematy rybne i serowe, a u całej reszty – chabanina.
Jogging, mecz Bundesligi oraz karnawał… latem
Dumny jestem, gdyż w Kolonii po raz pierwszy od operacji kolana i uruchomienia bloga udało mi się przebiec 5 km, a więc tak naprawdę jest to pierwsza prawdziwa piątka. Sobota stała pod znakiem budowy stoiska targowego. Staraliśmy się uwijać, gdyż na wczesne popołudnie zaplanowaliśmy wizytę na legendarnej Bayarenie, stadionie położonym w oddalonym od Kolonii o kilkanaście kilometrów Leverkusen. Miał się tam odbyć mecz Bundesligi pomiędzy miejscowym Bayerem 04 a Vfl Wolfsburg.
Stadion robi dobre wrażenie, chociaż myślałem, że ma większą pojemność niż 30 tysięcy fanów (tak podają źródła). Jeżeli dobrze pamiętam, to na meczu było koło 26 tysięcy kibiców, a więc całkiem dużo. Nie jestem ekspertem piłkarskim, ale nie trzeba nim być, żeby wychwycić „subtelną” różnicę w poziomie pomiędzy ligą niemiecką a rodzimą Ekstraklasą.
W drodze powrotnej mijaliśmy wielu… karnawałowiczów. To nie pomyłka. Mimo że mieliśmy sierpień, Kolonia wypełniona była przebierańcami. Po prostu miasto organizuje imprezę karnawałową latem. Nazywa się Jeck im Sunnesching. Dla mnie to świetne rozwiązanie. Spróbowałem zrobić kilka zdjęć poprzebieranym imprezowiczom, ale trochę z braku umiejętności fotograficznych i bardziej z braku odwagi nie udało się uchwycić niepowtarzalnego klimatu w pełni. Wrzucam tutaj marną namiastkę, z góry przepraszam za jakość i jednocześnie zachęcam do odwiedzenia miasta podczas letniego karnawału w przyszłości.
Jeszcze krótko chciałem wspomnieć o Sushi Nara – małej, klimatycznej knajpce znajdującej się przy tej samej co browar Päffgen Friesenstraße, pod numerem 70. Miejsce polecił mi kilka lat wcześniej holenderski znajomy, więc czuję się w obowiązku polecić je Wam. Znajdziecie tam bardzo dobre sushi i duży wybór herbat. Myślę, że kilkadziesiąt rodzajów.
U2 in concert
Ostatnim, nieplanowanym i bezapelacyjnie najlepszym punktem wyjazdu do Kolonii był koncert U2. Jadąc rano drugiego dnia targów, zobaczyłem banner z reklamą koncertu w Lanxess Arenie, mającego się odbyć nazajutrz. Przetarłem oczy ze zdziwienia, ale okazało się, że wzrok mnie nie myli. Legendarny irlandzki zespół miał zagrać w Kolonii. Smaczku wszystkiemu dodawał fakt, że kilka dni wcześniej otwierający europejskie tournée koncert w Berlinie został przerwany z powodu problemów Bono z głosem.
Po znalezieniu początkowej informacji, że bilety są wyprzedane, zacząłem szukać na eBayu, ceny były tam jednak zdecydowanie za wysokie. Rozważałem również zakup biletu pod halą przed koncertem od tzw. Koników. Nigdy tego nie robiłem, ale zawsze musi być ten pierwszy raz przecież. Poszperałem trochę w internecie i ostatecznie udało się kupić bilet.
Koncert rozpoczął się bez supportu, z półgodzinnym poślizgiem, jak najbardziej dopuszczalnym dla zbudowania napięcia i atmosfery. Na środku hali stała kilkudziesięciometrowa konstrukcja, widoczna na pierwszym zdjęciu. Podejrzewałem, że to ekran, ale nie spodziewałem się, że będzie ruchoma i że… znajda się w niej muzycy. Zaczęło się od wyświetlania różnych motywów na ekranie, następnie obraz zniknął i w środku konstrukcji ujawnili się panowie z U2. Fantastyczna sprawa. Łącznie muzycy grali na trzech różnych scenach, a koncert był urozmaicony filmami o przekazie politycznym, nawołującym do pokoju i tolerancji. Nie zabrakło również animacji. Wydarzenie promowano jako U2 eXPERIENCE + iNNOCENCE Tour i dla mnie naprawdę było to experience. Jestem pełen podziwu dla muzyków i rozmachu, z jakim zorganizowali koncert. Na jednym ze zdjęć widać – ledwo, ale widać – jak Bono śpiewa, klęcząc, ale to my, 20 tysięcy fanów, powinniśmy klęczeć przed nim.
Na ekranie wyświetliła się w pewnym momencie panorama Kolonii, nakręcona z lotu ptaka, owacyjnie przyjęta przez publiczność. Wychodzi na to, że oprócz oprawy i wizualizacji wspólnej dla całej trasy zaplanowano również motywy dostosowane do miejsca, w którym odbywał się koncert. Nie zabrakło również polskiego akcentu. Bono pięknie mówił, że bez swojej żony byłby tylko połową człowieka. Poczułem żal, że nie mam swojej drugiej połowy… Jeszcze Cię znajdę…;-P.
Podsumowując koncert, zacytuję mojego syna, który jak coś mu się bardzo spodoba, mówi: „Zobacz, tata, jakie sztosiwo!”.
Zawsze gdy wybieram zdjęcia do artykułu, to przejmuję się, że jest ich za dużo i nie wiem, z których zrezygnować. W przypadku koncertu U2 ile zdjęć bym nie zrobił, to i tak byłoby za mało.
By the way pan przy wejściu powiedział, że nie wejdę z takim aparatem. Zapytałem grzecznie, gdzie jest depozyt, żeby go oddać, po czym poszedłem w przeciwną stronę, na swoje miejsce, dzięki temu mam tę wątpliwej niestety jakości fotorelację.
Wcześniej mówiłem, że pójdę na koncert U2, gdy zagrają tam, gdzie będę, specjalnie nie będę jechał, ale po tym, czego doświadczyłem w Kolonii, bez wahania pojechałbym jeszcze raz nawet w najdalszy zakątek globu.
Pierwsze strony lokalnych gazet dzień po koncercie poświęcono temu wydarzeniu, co dodatkowo potęguje uczucie, że wziąłem udział w czymś wyjątkowym.
Kolonia ma swój niepowtarzalny klimat, definiują go jako urban city lifestyle. Mnie kojarzy się z wypełnionymi knajpkami i rowerami. Krótki, pięciodniowy wyjazd wypełniony głównie pracą, walką z przeziębieniem, które pokrzyżowało niektóre plany, oceniam mimo wszystko dobrze. Poczucie, że dobrze znam Kolonię, przeplata się z poczuciem, że mogę ją poznać jeszcze lepiej i z przyjemnością przyjadę tu po raz kolejny.
Ten wpis spowodował ze wykopałam z pamięci wspomnienia z mojej pierwszej wyprowadzki z kraju:) w Kolonii mieszkałam rok czasu, chodziłam tam do szkoły i uczyłam się życia. Poznałam mentalność Niemców mieszkających na Marienburg’u o których w tamtych czasach chciałam napisać książkę, żałuję ze nie wiedziałam o możliwości pisania bloga, wszystkie fanaberie bym opisała:).
pozdrawiam
Fajnie się czyta!
Bardzo się cieszę, że wpis przywołał wspomnienia, mam nadzieję, że miłe. Napisanie książki, wow! To by było coś! Myślę, że nigdy nie jest za późno, z perspektywy czasu nawet lepiej. Co do fanaberii to nie wiem co tam nafaneberiowałaś ale nie wszystko musi ujrzeć światło dzienne 😉
Kolejna, ciekawie opisana wyprawa Bartek. Czekam na następne. Pozdrawiam ?