? IX 2018
Łuski na moście
Dwa dni, które zostały do powrotu do Polski ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, spożytkowałem na wyjazd do Saint Louis w stanie Missouri. Przygotowując się do wyjazdu, dowiedziałem się, że wizytówką miasta jest łuk: Gateway Arch. Gdybym miał strzelić, w którym roku go postawiono, to celowałbym w lata późniejsze niż rok 1965, w którym faktycznie powstał.
Hotel wynająłem tuż pod łukiem i od razu po przyjeździe obfotografowałem go od przodu, od spodu i zza legendarnej, przepływającej przez Saint Louis rzeki Missisipi.
Łuski na moście były czymś, czego mimo powszechnie znanego mi podejścia do broni i jej dostępności w tym kraju się nie spodziewałem. Moja wyobraźnia nasunęła mi kilka scenariuszy, ale pozostawię je na przyszłość, na wypadek gdybym chciał spróbować sił w pisarstwie i potrzebne byłyby wątki kryminalne. Jak się później okazało, tej nocy, kiedy znalazłem naboje, w strzelaninie w Saint Louis ranne zostały trzy osoby, wrrrr.
Keep calm…
Przechadzając się uliczkami miasta, natrafiłem na niespotykaną atrakcję: rzut… toporem. Niestety nikt z teamu nie dał się namówić. Oprócz tego zawiesiłem oko na kilku rzeźbach, bowiem lubię patrzeć na miasto pod kątem zagospodarowania w nim przestrzeni. W następnym akapicie rozwinę temat przy okazji omawiania Citygarden.
Natknąłem się też na nadrukowaną na koszulce maksymę, według której powinienem zachować spokój i podążać za Jezusem, postanowiłem jednak podążać za głosem już nie tyle co rozsądku, co żołądka, który z pomocą Google Maps zawiódł mnie do Sauce on the Side, restauracji serwującej calzone z… sosem na boku. Ze względu na niejedzenie mięsa wybór był zawężony do dwóch pozycji, z których zdecydowałem się na Magic Carpet Ride z pieczarkami, parmezanem, czosnkiem i mozzarellą. Pierwszy raz jadłem calzone i się nie zawiodłem, chociaż szczerze przyznam, że miałem już trochę dosyć amerykańskiego jedzenia i zatęskniłem za Polską. Jeszcze tylko kilka dni tuczenia i zmasowany rozpoczynam się rzeźbić, zgodnie z zasadami rzemiosła.
Wspomnę jeszcze o schronie przeciwnuklearnym, pierwszym, obok jakiego miałem przyjemność (?) przechodzić.
Pizza z jajecznicą?
Przed piątką ciężko mi się wstawało. Chyba z godzinę zbierałem się do wyjścia z łóżka, a biec mi się nie chciało jak nigdy wcześniej. Udało mi się jednak zmobilizować i potruchtać w Gateway Arch National Park, czym wszakże byłaby piątka bez piątki? Mobilizująca funkcja bloga zadziałała, jej!
Miałem kryzys na pierwszym kilometrze, drugim, trzecim i czwartym też. Na piątym, pod sam koniec zmobilizowałem się do podbiegu, a mogłem wybrać końcówkę z górki – radość tym większa.
Wśród miejsc, których nie wypada pominąć podczas wizyty w Saint Louis, na pewno jest Citygarden, park z rzeźbami i pomnikami.
Śniadanko w najwyżej ocenianej w okolicy restauracji Chris @ the Docket, przy 100 N Tucker Blvd. Wybór padł na jajka św. Benedykta podane na toście z awokado, hashbrowns, czyli starkowane, smażone ziemniaki, do tego oczywiście pancakes. Tego dnia pierwszy raz widziałem rzeczy, których nie da się odwidzieć i nie da się zapomnieć – jedzenie kiełbasy polanej syropem klonowym oraz pizza z… jajecznicą i bekonem. Mocne rzeczy.
Graffiti wall
Apetyt na street art udało się zaspokoić dzięki graffiti wall, ściany pokrytej graffiti biegnącej wzdłuż torów kolejowych. Niepowtarzalny klimat stworzyło połączenie street artu i industrialnych zabudowań przy bocznicy kolejowej.
Brzmieć jak szpieg
Na ciekawą historię natknąłem się, sprawdzając, kim byli Dred and Harriet Scott, których pomnik stał vis-à-vis mojego hotelu. Otóż Dred Scott był niewolnikiem, który w XIX wieku walczył w amerykańskich sądach o wolność. Sąd odrzucił jego wnioski, uznając, że nie można pozbawiać ludzi ich własności (uznał go za własność), ponadto stwierdził, że czarnoskórym jako „rasie niższej” nie przysługuje obywatelstwo Stanów Zjednoczonych.
Z ciekawostek trochę mniej drastycznych: wspomnienia warta jest pula nagród w loterii Mega Millions – 367 milionów dolarów. Nie kupiłem losu niestety, enough.
Niestety tylko z zewnątrz, a nie podczas meczu udało mi się zobaczyć Busch Stadium, na którym swoje mecze baseballowe rozgrywają St Louis Cardinals.
Kolacja w Sugarfire. Dawno nie widziałem tyle mięsa i tylu mięsożerców w jednym miejscu. Ciężko nie zamówić mięsa w takim przybytku, walczyłem trochę ze sobą, ale ostatecznie zamówiłem łososia, kanapkę z łososiem, do tego oczywiście fryteczki i przesmaczną sałatkę z ziemniaków i selera naciowego. Fajną rozmowę miałem z kolesiem, który uznał, że brzmię jak szpieg:
– Where are you from?
– Poland.
– You have a cool accent. You sound like a spy.
Route 66
Jakże wielka była moja radość, kiedy okazało się, że ostatnia trasa, jaka została do pokonania podczas tego pobytu w Stanach Zjednoczonych (z Saint Louis do Chicago) wiedzie wzdłuż legendarnej Route 66! Nic nie smakuje tak, jak śniadanie zjedzone w przydrożnej restauracji Old Route 66 Family. Poczułem klimat amerykańskich filmów, no i zjadłem omleta, hashbrowns i pancakes! Nie wiem, ale to chyba trochę wstyd, gdy stół, przy którym siedzą trzy osoby, ugina się od jadła i jest na nim nastawione tyle, że najadłaby się dwunastoosobowa rodzina amiszów. Przy okazji obstrykałem zabytkową stację benzynową, która prezentuje się po prostu świetnie. Mam nadzieję, że zdjęcia oddają chociaż część jej uroku.
Jestem już trochę zmęczony serią wyjazdów, Stanami. Przyda się kilka tygodni na odpoczynek, regenerację, żeby potem ze zdwojoną siłą zasiąść do planowania kolejnych piątek.
Na koniec tradycyjnie galeria wlepek.
Dodaj komentarz